![]() |
Źródło: PAP/ Leszek Szymański na zdjęciu Jerzy Brzęczek |
Kilka dni minęło już od wrześniowych meczów reprezentacji
Polski, po których mówiąc delikatnie, zachwyceni nie jesteśmy. Stylu i pomysłu
nie ma, selekcjoner dyskredytuje własnych zawodników, a prezes Boniek dodaje,
że nie mamy zbyt wiele potencjału i generalnie nie wymagajmy cudów. Po prostu
sielanka.
Po tym, jak w czterech meczach zdobyliśmy komplet 12 punktów
i z bilansem bramkowym 8:0 prowadziliśmy w grupie, chyba w narodzie nastąpiło
lekkie uśpienie. Pojawiły się nawet tezy, że przejdziemy te eliminacje bez
porażki i awans zapewnimy sobie na 2-3 kolejki przed ich zakończeniem. Mecze w
Ljubljanie i Warszawie spowodowały, że różowe okulary zastąpiły takie ze
szkłami spawalniczymi. Trochę śmieszne i zarazem straszne jest to, że raptem
wszyscy ocknęli się i zaczęli krzyczeć, że wszystko jest źle, a reprezentantom
należy dać dniówkę i kazać im iść w cholerę. Tylko czy naprawdę, to wszystko
się zaczęło od tej degrengolady na stadionie Stozice? Nie wydaje mi się.
We
wrześniu zagraliśmy tak samo, jak to wyglądało do tej pory (może z małym
wyjątkiem, którym było starcie z Izraelem). Po prostu szczęście się od nas
odwróciło. Mecze z Łotwą i Macedonią, czy wcześniej długimi fragmentami ten w
Wiedniu, były permanentnym męczeniem buły i torturą dla kibicowskich oczu. Już
te wymęczone 2:0 z zespołem w składzie którego brylują faceci z Ekstraklasy czy
1. Ligi pokroju Steinborsa i Gutkovskisa, powinny dawać do myślenia. Fatalny
mecz w Skopje, gdzie byliśmy bardzo blisko utraty punktów, także. Jednak
zewsząd było słychać, że czemu taka krytyka wylewa się na Brzęczka, skoro
zdobył komplet punktów i prowadzi w grupie? No to teraz wiadomo dlaczego.
Pojechaliśmy do Słowenii, która ostatni domowy mecz wygrała w październiku 2017
roku i przegraliśmy tam pod każdym względem. Pomysłu na mecz, taktyki,
indywidualnego podejścia zawodników czy kultury gry. To wszystko było po
stronie rywala. Jakichkolwiek atutów z naszej strony było bardzo malutko. Można
odnieść wrażenie, że Jerzy Brzęczek zadziałał metodą, że zwycięskiego składu
się nie zmienia. Tylko, że ostatni mecz ten skład zagrał 3 miesiące temu i np.
aktualna forma Piątka nie predystynowała go tego, żeby wyszedł obok
Lewandowskiego od 1. minuty. Ale oczywiście selekcjoner chyba zorientował się
co do tego dopiero w trakcie meczu (i tu jak ulał pasuje słynna mina Pikachu z
popularnych memów). Nie dość, że na boisku zaprezentowaliśmy się mało
elegancko, to jeszcze brawurową przemową motywacyjną do wchodzących
Błaszczykowskiego i Bielika błysnął nasz selekcjoner. Rezerwowi usłyszeli
podniosłe i jakże budujące „Panowie, próbujcie!”. Niestety, o zgrozo, to nie
pomogło i z Ljubljany nie wywieźliśmy ani punktów, ani bramek. Wiele do
powiedzenia nie mieliśmy też 3 dni później na Stadionie Narodowym, kiedy
momentami broniliśmy się przed Austriakami całym zespołem. Ostatni raz do tak
rozpaczliwej defensywy zmusili nas chyba Niemcy 5 lat temu. Tylko że to byli, z
całym szacunkiem, tylko Austriacy. Ci sami, którzy na EURO 2016 nie wyszli z
grupy, ci sami którzy nie pojechali na Mundial zajmując 4. miejsce w swojej
grupie eliminacyjnej i wreszcie Ci sami, którzy już w tych eliminacjach
przyjęli czwórkę od Izraela, którego my w czerwcu zmasakrowaliśmy 4:0. Ja nie
widziałem krzty jakiegoś pomysłu na rywala, strategii, która pozwoliłaby go zaskoczyć.
To jest cały czas mniej więcej na zasadzie „jest piłeczka, jest Robercik i
grają chłopaczki”.
![]() |
Źródło: meczyki.pl |
A już wypowiedzi o potencjale zawodników po meczu były
skandaliczne, bo to jest dla mnie niedopuszczalne, żeby dyskredytować własnych
zawodników mówiąc, żebyśmy nie wymagali za dużo, bo przecież w składzie grało
trzech zawodników z Champioship. Jak Brzęczek chce w ten sposób budować morale
zespołu? Ja tylko przypomnę, że Leo Beenhakker w 2006 roku wygrał z 4. wtedy na
świecie Portugalią w składzie z Golańskim z Korony Kielce, Bronowickim z Legii
Warszawa, Radomski z Austrii Wiedeń czy 21-letnim Kubą Błaszczykowskim z Wisły
Kraków. I nie było to zwycięstwo na zasadzie dwóch przypadkowych bramek z
niczego i obrony Częstochowy przez 90 minut, ale zwycięstwo przez wielkie Z,
grając z polotem i pięknie dla oka, mając dodatkowo szanse na kolejne gole. Mam
trochę wrażenie, że Brzęczek czasem się zapomina, że nie jest już w Rakowie
Częstochowa, GKS Katowice czy nawet Wiśle Płock, ale jest selekcjonerem drużyny
narodowej w 38-milionowym kraju i po prostu niektóre wypowiedzi nie przystoją.
Podobnie jak ta, że czeka aż Piotrowi Zielińskiemu któregoś dnia przestawi się
coś w głowie i zacznie grać na miarę swoich możliwości. Panie Jurku - serio? Jedyny
pozytyw z tych meczów, to danie szansy Bielikowi i Szymańskiemu. Trochę mało.
Bardzo trafnie ujął to w swoim wpisie na Facebooku Mateusz Święcicki, który
stwierdził że może my po prostu od Jerzego Brzęczka za dużo wymagamy? On najzwyczajniej
w świecie niektórych rzeczy nie umie, bo i gdzie miał się ich nauczyć, skoro
nie trenował nigdzie poza Polską, a i jako zawodnik Europy nie podbił (występował
w Austrii i Izraelu)? Dochodzimy też do smutnych wniosków, że niestety nie może
być wielkim autorytetem dla graczy pokroju Lewandowskiego, Zielińskiego czy
Krychowiaka, którzy w swojej karierze spotkali duuużo większe trenerskie
osobowości. Niestety, to na razie wygląda tak, że nowy selekcjoner dostał od
poprzednika całkiem fajne, sportowe auto, trochę poobijane po Mundialu, ale
wciąż ze świetnym wyglądem i osiągami. Wystarczyło trochę przewietrzyć wnętrze,
wymienić kilka drobnych części i jechać dalej po autostradzie, w kierunku EURO
2020. A skończyło się tak, że zamiast oleju napędowego verva, do baku wlał olej
opałowy i trochę dziwi się, dlaczego auto mu wariuje. Wychodzi też na to, że w
tym wyścigu do kolejnego turnieju prowadzimy tylko dlatego, że kilka ekip
przebiło opony, a ostatnia grzeje trabantem.
I tu dochodzimy kwestii personalnych wyborów prezesa Bońka. Może
ktoś powie, że przecież Nawałka też trenował tylko w ekstraklasie, a dał radę.
I tu odpowiem słowami wykładowczyni, z którą miałem zajęcia języka angielskiego
na studiach licencjackich – niby tak, ale nie do końca. Owszem, Nawałka był
trenerem tylko w Polsce, jednak zdobył mistrzostwo Polski z Wisłą Kraków, jako
zawodnik pojechał na Mundial do Argentyny. Zbudował swoją markę i zapracował na
szacunek. Po ciemnych, Fornalikowych i Smudowych wiekach
zbudował coś z niczego, dał iskrę pod wielki wybuch, po którym narodził się
zespół na miarę naszych oczekiwań. I choć koniec miał dość ciężki do
przełknięcia, to teraz wielu wspomina go z utęsknieniem. Problem tkwi w tym, że
Zbigniew Boniek bardzo nie lubi przyznawać się do błędów, co potwierdził
dementując informacje o planach zwolnienia Brzęczka, że nie będzie robił z
siebie głupka, bo sam go zatrudnił. Myślę, że nawet strata punktów w którymś
październikowych meczów, a gramy z Łotwą i Macedonią, nie skłoniłaby go do
tego, żeby stanowczo stwierdzić, że to wszystko zmierza w złym kierunku i z tym
selekcjonerem nic nie osiągniemy. W tej chwili narracja jest taka, że kontrakt
jest ważny do końca grudnia i dopiero potem będą podejmowane decyzje co dalej.
Staliśmy się więc niejako zakładnikami intuicji prezesa PZPN, który poszedł za
nią tak samo, jak jesienią 2013 roku. Wtedy go nie zawiodła. A teraz? Punktowo
może i wszystko w miarę się zgadza, ale piłkarsko? Kolorowo niestety nie jest.
I nie zanosi się, żeby to się zmieniło.
Dawid Ziółkowski
Komentarze
Prześlij komentarz